gimnastyka komunikowania
W teologii, jak i filozofii jest nieogarnięta przestrzeń na tworzenia światów równoległych, które żyją własnym życiem, nie dotykając naszej codzienności prawie wcale. Mam na myśli choćby język. Język religijny naszego chrześcijaństwa bywa mocno odrealniony i dostępny jedynie wtajemniczonym (tym gorliwym i tym wyuczonym). Kiedy zostałam studentką teologii, jednocześnie zostałam wolontariuszką wśród młodzieży z tak zwanej „społecznej dysfunkcji”. Tak zobaczyłam, że jestem na równi zrozumiała, jak mówiący w języku suahili. Od tamtej pory uskuteczniam i gimnastykuję się by tłumaczyć z religijnego na „nasz”. Pomagały mi w tym właśnie nastolatki z wrocławskiego „Trójkąta bermudzkiego”, a ostatnio moja zawodowa twórczość dla dzieci (pisanie do B. Kaznodziejskiej i do Źródełka). Nie mam zdolności w pracy z dziećmi, ale czasami owe „muszę” łączę z ciekawością i chęcią do wspomnianej gimnastyki językowej. Jeszcze nie miałam okazji skonfrontować się z bezpośrednim odbiorcą (sic!). Recenzują mi jedynie mi podobni. Mam więc w tym ćwiczeniu pewien poziom stresu, czy mój wymagający odbiorca będzie zadowolony? I czy dotkniemy tej samej rzeczywistości zaklętej w słowa?
Marzę by się przekonać. Kiedyś się uda.