-
Spotkanie, co przemienia w pomarańczę ;)
Jadę autobusem. Za oknem pola, łąki, domki, las… Rozmyślam o historii Jezusa w Jerozolimie, o Jego symbolicznym wjeździe, złości w świątyni, nieporozumieniach, pięknych słowach mądrości, niezrozumieniu tłumu, co chciał zupełnie innego Mesjasza… W końcu o: zdradzie, samotności, pustce, śmierci, co taka była konsekwentna z tym, jak żył. Nie wszystko rozumiem, choć za każdym razem rozumiem inaczej. Nagle zapragnęłam w tych rozmyślaniach spotkania, dotyku, bliskości. Może ta samotność Chrystusa mnie tak uderzyła? Ja przecież za swój cień mam samotność… Zawsze się czułam w samotności, jak w domu. Innym razem jednak przychodziła do mnie przepełniona lękiem i pustką. Moja samotność niejednoznaczna, nie rozumiem jej do końca… i kocham, i odrzucam. Właśnie mijam…
-
nowa suknia
Weronika siedzi w przytulnej kuchni. Trudno ubrać w słowa, co sprawia owe wrażenie „przytulności”? Czy nieskończona ilość bibelotów, wystająca z półek, szafeczek, ścian i parapetów, czy też zapach ziół zmieszanych z zapachem kwiatów, mielonej kawy i cynamonu? A może widok tych świeczek, co paliły się najpewniej poprzedniego wieczoru w kolorowych lampionach? Weronika ogarnia wzrokiem każdy miły szczegół. Nasyca się głodem ciekawości o tajemniczą historię każdego zdjęcia w ozdobnej ramce, każdym zasuszonym bukiecikiem kwiatów, lub pożółkłą kartką pocztową, o pozaginanych od starości i setek razy czytania rogów, wystającą zza uroczych obrazków… Przed jej nosem pojawia się kubek o grubych ceramicznych, ręcznie kształtowanych brzegach. Miły zapach białej herbaty z cytrusami uderza w…
-
pielgrzymka
Serce Weroniki marszczy się jak sucha rodzynka. Stan ten trwa już od kilku tygodni. Zdążyło więc dobrze obeschnąć, nabrać twardości, zmarszczek i nieregularnych kształtów. Dlaczego? Och! Powodów wiele. Zbyt obficie obrodziły niemiłe okoliczności, awanturnicze spotkania i zbyt ostre słowa monologów (bo dialogiem agresji słownej nie da się nazwać)… trudno unieść ich ciężar. Dusza Weroniki więc omdlewa po ciężarem ostatnich przeżyć; zbyt często minionymi dniami łka w poduszce chmur. Dzisiejszego dnia Weronika wzięła w pracy wolne. Po marudnym śniadaniu, wypiła ociągającą się kawę i słucha ulubionego radia. Smętne melodie rozleniwiają jej i tak słaby nastrój. Beznamiętnie gładzi więc palcami po szybie wiosenne kropelki deszczu. Nagle uderza ją bolesny promyk słońca. Jakimś…
-
eksplozja
Zima ciągnęła się w nieskończoność jak włoskie spaghetti. Weronika czuła z każdym tygodniem, jak jej wesoła nadzieja na rychłą wiosenną odnowę serca topniała zamiast śniegu. Szarość zalewała świat. Szare chmury przysłaniały szare niebo, gromadząc się nad szarym światem szarych istot. Długie noce nie przynosiły sił. Weronika budziła się równie zmęczona, jak zasypiała poprzedniego wieczoru. Wracając z pracy zajrzała do zieleniaka w tęsknocie poszukiwań jakiś oznak życia. Może tam je znajdzie, choćby importowane z Hiszpanii…? Znalazła. Kupiła kilogram jabłek. Ich kolorowe skórki na tyle kontrastowały z obecną codziennością, że wydawały jej się importowane nie z cieplejszej strony Europy, ale z planet innej galaktyki. Zachwycona swoją zdobyczą podreptała na szary przystanek, tuż…
-
introwertyczna świątynia odnowy
Jest takie szczególne i niedostępne innym miejsce, gdzie Weronika szuka odnowy i możliwości powrotu do wewnętrznej równowagi. Tęskni do tego niezwykłego miejsca ilekroć zapomni żyć w rytmie własnego ciała, oddychać w tempie muzyki własnej duszy. Ilekroć hałas zagłuszy jej ciszę i wewnętrzną potrzebę by być samą. Samą i jedyną, cichą jak tafla jeziora wczesnym rankiem, jak szron na źdźble trawy… Gdy zraniona jest nieznośnym hałasem i przytłaczającym tłumem, krwawi tęsknotą samotności i odpoczynku. Wypływa wtedy na samotne wojaże do odległej i niedostępnej świątyni. Tam stopę postawić może tylko ona. Jedynie jej dłoń dotknie soczystego mchu i wesołych liści lasu, otaczającego te niezwykłe miejsce. Jej tajemnicza świątynia spowita jest blaskiem księżyca…
-
ścieżka
Miękka trawa pod stopami Weroniki rzadko się zdarza, częściej dotyka ostrych skał i twardych kamieni. Ranią boleśnie jej wrażliwą skórę i na trwale zapisują się w pamięci drogi. Ścieżka kamienista jest jej wyborem. Zawsze może przecież skręcić w bok, zawsze może zajść na bezdroże, opuścić ścieżkę, przejść przez łąkę, pola… Tak więc cierpliwie Weronika łyka swoje słone łzy, które raz po raz strużkami biegną po różowych policzkach, potem płyną szybciej bruzdą aż po wstążkę ust. Najbardziej Weronika by chciała biec po puchowych chmurach, tarzać się w obłokach i stopami dotykać delikatnej tafli błękitnego jeziora. Ale te marzenia to tylko słodka wisienka na torcie sennych krain. Życie jest inne. Weronika wie,…
-
lotna tajemnica
Weronika, będąc małą dziewczynką o kościstej budowie ciała, zastanawiała się dlaczego jej łopatki tak zawsze odstają od pleców? Podglądała plecy innych dzieci i była niepocieszona owym specyficznym wyróżnieniem. Będąc już nastolatką przy okazji jakiejś kolejnej burzy emocji pomieszanej z deszczem łez, zauważyła, że dziwnie swędzą ją plecy na łopatkach. Początkowo wyprostowała się, martwiąc, iż będąc za bardzo pochyloną, skóra napina się i swędzi. Nie pomogło. Dziwnym odczuciem było połączenie bólu w okolicy mostka z owym swędzeniem pleców. Ocierając łzy, zastanawiała się na jakie schorzenie zapadła przy okazji tak silnego bólu duszy. Nigdy nie słyszała, by ktoś opowiadał, że aż tak serce potrafi boleć, iż swędzi skóra pleców. Może właśnie cierpi…
-
w przytulnym domu przyjaznych sprzętów, cicho zasiadł ciepły wiatr
Weronika zamyka powieki, chce być u siebie, stąpa za rzęsy, przez serce niedomknięte. Ciemno jest tylko przez chwilę, gdy oczy dopiero zamknięte. Jednak chwila po chwili rozbłyska powoli promykami ciepłe słońce. Otwiera więc szerokie okna by go jak najwięcej przywiał ciepły wiatr. Wiatr biega i igra ze szczęścia firankami, w których gubi się bez końca. Inaczej zaś zaduma, która usiadła spokojnie w szeroko miękkim fotelu myśli. W jej cieniu czasami przesiaduje tęsknota, która lubi się dziecinnie bawić w chowanego. Nie wiadomo kiedy wyskoczy zza rogu, czy zza książek wspomnień. Choć sama pozornie poważna i nostalgiczna, nosi w sobie wszystkie emocje, jakie znam. Na stoliku chwil tymczasowych stoi zielona filiżanka miłości…
-
spotkania, co przychodzą same
Pukanie do drzwi. Weronika biegnie by otworzyć. Uchyla skrzypiących, drewnianych drzwi by zobaczyć „JĄ”. -Ach to Ty…! Witaj, wejdź. Cieszę się, że przyszłaś… Weronika starym tropem biegnie do kuchni przygotować herbatkę. Wie, że jej gość lubi herbatę korzenną, albo każdą inną, dziwną byle by „nie zwykłą”. Gość bowiem również niezwykły… – Chcę porozmawiać… – szepnęła nieśmiało – Wiem. Przepraszam, że wcześniej nie miałam czasu by obgadać wszystko, by poukładać słowa zdarzeń, myśli snów. Weronika znów się tłumaczy, choć obiecała gorąco już sobie, że nigdy więcej tłumaczeń, nigdy więcej winy… – Nie, nie rozumiesz. Nie przyszłam rozmawiać tak zwyczajnie. Przyszłam aby „pobyć razem”. Nie chcę słyszeć słów, chcę obecności. – Dobrze…
-
anioły?
Weronika przygląda się właśnie kocurkowi, który przycupnął zza oknem w ogrodzie. Kot mruży wielkie oczy w blasku wiosennego słońca. Jego futerko odbija złote refleksy-tak miło, że chce się przytulić do miękkiego futerka i razem powygrzewać w świeżym słońcu. Weronika uważa, że koty to inkarnacja aniołów. Dlaczego? Kiedyś Weronika miała śliczny sen, w którym właśnie koty – piękne i dostojne – były aniołami, pilnującymi i towarzyszącymi jej Babci Kochanej. I tak już zostało – koty więc to anioły. Dokarmia więc swoje anioły czasami, co by im lepiej było na ziemi. Lubi przytulać się do ich futerka, spoglądać w głębokie oczy i podziwiać przesympatyczne pyszczki. Nawet jak to nie anioły, to przynajmniej…